To pytanie zadaję sobie bardzo często – dlaczego ludzie szukają pewnej pracy? No właśnie, wśród wielu moich znajomych panuje zasada iż najlepiej iść do pracy do budżetówki lub do zakładu „czerwonych tablic” bo to gwarancja ciepłej posadki. Dlaczego tak się dzieję? Dlaczego ludzie szukają pewnej pracy, a nie wolności i wreszcie, dlaczego większość z Nas źle podchodzi do zatrudnienia na umowę zlecenie, znacznie gorzej niż do umowy o pracę?

Bezpieczna praca

Odpowiedzią na to pytanie może być fakt, że wielu ludzi szuka bezpieczeństwa, jakie daje praca na etacie, rady te otrzymują bądź wynoszą często ze swojego domu. I to trochę kontrowersyjne, dlaczego słuchamy rad rodziców, którzy zarabiają średnią krajową i nigdy nie osiągnęli bogactwa, pracując przez pół życia u jednego pracodawcy, nienawidząc swojego pracodawcy i wstając codziennie sfrustrowanym o 7 rano do obozu pracy… hmm.. no właśnie dlaczego?

Patrząc przez swój pryzmat i pryzmat rozmów kwalifikacyjnych, na których byłem, bądź które sam prowadzę – zawsze pytam się obecnych. Czy woleli by zarabiać 2 tys zł podstawy + nieograniczone prowizje, czy 5 tys zł podstawy ale bez prowizji. Jak wielkie jest moje zaskoczenie, kiedy ludzie mają kłopot z odpowiedzią na to pytanie, widać na ich twarzach zmieszanie i rozmyślenia w stylu – co odpowiedzieć, aby mnie przyjął. Kolejnym pytaniem jakie często pada na rozmowach kwalifikacyjnych to pytanie – czy jest to stanowisko na umowę o pracę. Jeżeli tak to ufff… całe szczęście. Ale czy na pewno?

Zasady wpajane od najmłodszych lat

Osobiście zawsze mówię, że szklany sufit nade mną to najgorsze co może być. Jeżeli czuję, że się nie rozwijam, bądź nie mogę zarabiać więcej to najwyższy czas zmienić pracę. Nienawidzę podejścia, w którym czuję, że pracując więcej nie jestem w stanie zarabiać więcej. No chyba, że ktoś wymyślił sposób na wydłużenie doby. W czasie takich refleksji często towarzyszy mi powiedzenie, że ten kto pracuje cały dzień nie ma czasu na zarabianie pieniędzy. No cóż większość osób na etacie właśnie wpada w taki stan.

Miliony ludzi idzie za radą, aby iść do szkoły, uczyć się pilnie, zdać studia, pójść na staż, później znaleźć dobrą pracę ze stabilnym zatrudnieniem. Świadomość ta jest kształtowana od najwcześniejszych lat, abyśmy myśleli o zabezpieczeniu gwarantowanym przez pracę na etacie, zamiast o zabezpieczeniu finansowym, czy wolności finansowej. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ większość z nas nie uczy się o pieniądzach – a w domu temat pieniędzy zawsze był tematem tabu – bo przecież, przy stole nie rozmawia się o pieniądzach. I tu kolejne pytanie – skoro słuchasz rad swoich bliskich, którzy delikatnie mówiąc nic nie osiągnęli w kwestii finansowej wolności, to czy idąc za ich radą – jesteś w stanie osiągnąć inne rezultaty?

„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów” (Albert Einstein)

17 lat pozbawienia wolności

Prześledźmy życie przeciętnej wykształconej osoby, jej życie z perspektywy finansowej wygląda mniej więcej w ten sposób:

Rodzimy się, poznajemy świat, przychodzi czas edukacji i nauki szkolnej. Najpierw 6 lat podstawówki, 3 lata gimnazjum, 3 lata liceum, 3 lata licencjat i po kolejnych latach dostajemy dyplom magistra. Łącznie 17 lat nauki, która w 90% nie nam niczego w dalszym życiu. Rachunek różniczkowy, miesiączkowanie pingwinów królewskich na Antarktydzie, dysocjacja kwasów i budowa komórki to rzeczy, z których korzystam na co dzień. Taa…

No ale cóż przyszedł wyrok – 17 lat w zakładzie edukacyjnym. W większości przypadków, gdy kończymy studia mamy 23 lata i cały świat stoi otworem.

1346853594_4wua0c_600

Dorosłe życie

Gdy skończymy studia, zaczniemy pierwszą pracę przychodzi czas na decyzję o własnym mieszkaniu. Na początek wynajmujemy mieszkanie, kupujemy telewizor, nowe lepsze ubrania, meble no i oczywiście samochód – no bo przecież zarabiam i nie przystoi chodzić pieszo do pracy. I zaczyna się dorosłe życie – podatki, rachunki, podatki, rachunki. Nasz stan społeczny podnosi się co najmniej o klasę wyżej, przynajmniej w naszym mniemaniu. Pewnego dnia, jak to w życiu bywa, młody człowiek spotyka kogoś wyjątkowego, drugą połówkę. Spotykamy się, obcujemy z drugą osobą, wkrótce chcemy tworzyć wspólną rodzinę, a więc pojawia się wizja ślubu. Przez pewien okres czasu, życie jest błogie, koszt życia dwóch osób jest taki sam jak jednej osoby. Posiadamy dwa dochody i tylko jeden czynsz do płacenia, coś wspaniałego. Dodatkowo żyjąc na poziomie jesteśmy w stanie odłożyć sobie kilka groszy. Wkrótce jednak w naszym życiu robi się ciasno i czas znaleźć nowy większy kąt dla siebie – może dom? Wpłacamy oszczędności na wkład własny, bierzemy kredyt i już niebawem jesteśmy szczęśliwi na własnym M. Jednak nowy dom to znowu: nowy telewizor, nowe meble, nowy podjazd to nowy samochód a spirala zadłużenia wzrasta.

Żyje się wspaniale, organizujemy spotkania ze znajomymi, wszyscy podziwiają nasze 4 kąty – niemałe zresztą. Nowy samochód na podjeździe prezentuje się świetnie. A wszystkie nowe zabawki kują w oczy naszych znajomych, nasz portfel również, ale to nie ważne. Jesteśmy królami życia. Kolejny etap to dziecko i jak wielu mówi – tu wszystko się komplikuje.

Przeciętna, dobrze wykształcona, ciężko pracująca para po zawiezieniu dziecka do przedszkola, bądź żłobka wsiada to swojego auta na kredyt i jedzie do swojej pracy, której nienawidzi na minimum 8 godzin. Pracujemy ponad 25 dni w miesiącu na rachunki, raty kredytów i koszty życia. Dostajemy się w pułapkę bezpieczeństwa finansowego oferowanego przez pracę na etacie. Oszczędności to abstrakcja, ponieważ wszystko wydajemy na bieżąco. Patrząc po badaniach tylko co piąty Polak oszczędza, a średnie oszczędności nie przekraczają 15 tys zł. Czyli obiektywnie patrząc – od utraty pracy do bankructwa, czy niewypłacalności dzieli nas kilka miesięcy bez pracy. Nasz american dream coraz mniej przypomina dream. Zaczynamy często mówić w kategoriach – nie mogę sobie pozwolić na zwolnienie z pracy, muszę za coś przecież płacić rachunki i z czegoś żyć. I tym samym bierzemy darmowe nadgodziny, pracujemy za dwóch zostając po godzinach tylko po to, aby nikt nas nie zwolnił z pracy. Zapominamy najważniejsze – że to my jesteśmy wartością dodaną w firmie, zaczynamy sami siebie usprawiedliwiać i usprawiedliwiać niewolnictwo, którego jesteśmy częścią. Pamiętajmy, że należy pracować mądrze, a nie ciężko bo gdyby ciężka praca dawała pieniądze najbogatsi byliby niewolnicy, którymi sami w pewnym stopniu jesteśmy.

I teraz najciekawsze – skąd o tym wszystkim wiem? Czy pozjadałem wszystkie rozumy, aby tak generalizować sprawę? Odpowiedź jest jedna – znam to z autopsji.

Pozdrawiam